Regulamin plebiscytu
Regulamin
Nominowane w Plebiscycie
Wspaniałą mama siedmiorga dzieci, a przy tym osobą wykształconą. Jest
członkiem Zarządu Fundacji Pomocna Mama, w której od lat jest wolontariuszem. Pomaga
ludziom z potrzeby serca i zawsze mogą na nią liczyć. Jest bardzo kreatywna, pracowita,
AUTENTYCZNA. Nigdy jeszcze nikomu nie odmówiła, angażując się maksymalnie. Agnieszka
jest też najlepszą przyjaciółką jaką można sobie wymarzyć. Agnieszka jest PRAWDZIWA,
LOJALNA, POMOCNA -
ZAWSZE
Polecam Państwu Beatę Patrycję Klary. Jest niezwykłą kobietą. Dzielna, odważna, piękna,
dobra, uśmiech nie schodzi z jej ust. Beatkę poznałam na facebooku:) Kupiłam jej
autorskie dwa tomiki poetyckie. Jest świetną kobietą, poetką, recenzentką, laureatką
wielu konkursów literackich, prowadzi spotkania autorskie, warsztaty dla dzieci i
młodzieży, projektuje okładki książek. Jest szczęśliwa, w związku. Urodziła dziecko z
ogromnymi wadami. Sewcio Seweryn albo Bambaryłka jak rodzina go nazywa to już
kilkunastoletni duży chłopiec na wózku. Beatka napisała o nim książkę pod tytułem:
"De-klaracje". Ma taką patchworkową rodzinę, bowiem wspólnie z partnerem wychowuje
jeszcze jego synka. To nie tylko dobra partnerka, matka, ale też gospocha i szeptucha
pełną parą.:) Wyczarowuje rozmaitości z różnych ziół; uprawia w przydomowym ogrodzie
lawendę, tymianek, zbiera wrotycz. Robi przeróżne nalewki maceraty, hoduje dynie,
kabaczki, ma nawet kurki i własne jajka :) Tylko pozazdrościć. Jak może to wszystko
podzielić kobieta z niepełnosprawnym synem??? Jestem pełna podziwu dla Beatki.
Czasem wysyła mi swoje książki, czasem inne. Rozmawiamy na facebooku. Wlewa dużo
promieni pod mój przeciekający dach. Bo Beatka to w gruncie rzeczy silna ciepła kobieta i
rozumie ból i biedę innych, jest wrażliwą osobą. Serdeczna, zawsze pomocna. Brak słów.
Bo sztuką jest być silną gdy duże przeszkody, a Beatka taką silną osobowością jest.
Bardzo ją polecam. Nie patyczkuje się, czasem potrafi nawet redaktorowi powiedzieć:
"weź nie pitol B." Jest bardzo autentyczna. Dla mnie jest wzorem, stawiam ją na
piedestale. Taką chciałabym być. Mieć wiele sił, a nie narzekać.
Nazywam się Daria Lukianova. Jestem migrantką. I jestem bardzo
dumna z tego!
Przyjechałam do Polski 5 lat temu na puste miejsce. A dzisiaj
jestem vice prezesem Fundacji Integracji i Rozwoju Cudzoziemców w Polsce,
jestem absolwentem warszawskiej Szkoły Liderów, jestem jedną ze 100 wpływowych
kobiet w Lubuskim województwie i mam wsparcie setki migrantów w całej Polsce.
Czy było łatwo? Nie było. Nowy kraj dla mnie to ogromne wyzwanie.
Lecz ja zadałam sobie pytanie: czy uda mi się znaleźć swoje miejsce w Polsce,
czy będę mogła tu być szczęśliwa i nie stracić swojej autentyczności? To była
walka o siebie w nowym kraju.
Na początku emigracji wiem, że odczuwałam radość: nowy kraj, nowa
kultura, nowi ludzie. A później wielki smutek, bo kompletnie nie wiedziałam jak
można tu realizować siebie. Nie znam języka, nie mam polskiego wykształcenia,
zero kontaktów. Pamiętam, że dla mnie bardzo ciężko było pogodzić się z tym, że
moje 5 lat studiów na kierunku dziennikarstwa, magistratura, doświadczenie na
stanowisku kierownika oddziału sprzedaży i marketingu - tu w Polsce nic nie
znaczy.
Przede mną był wybór. Albo robię wszystko możliwe i niemożliwe dla
swojego rozwoju. Albo będzie jak będzie. Ja wybrałam rozwój na maxa.
Daria Lukianova
NOMINOWANA W PLEBISCYCIE
Szczerze mówiąc nie ma znaczenia w jakim kraju mieszkasz -
najważniejsze są kontakty z ludźmi. Pierwszym moim wyjściem w świat była
konferencja "Kobieta Autentyczna". Wokół mnie było tyle wspaniałych
kobiet Polek, które miały podobne problemy i podobne marzenia. Ja nie
odczuwałam siebie migrantką, a zwykłą kobietą. To dodało mi pewności siebie i
optymizmu. Codziennie sama uczyłam się języka polskiego, dla mnie ważnym było
prawidłowo przekazać swoje emocjie, prośbę, słowa, żeby inny człowiek po prostu
mógł mnie zrozumieć. Jako wolontariusz mocno zaangażowałam się w pomoc społeczną
migrantom. Dla mnie to było naturalne pomagać innym. Lubię to.
W Polsce poznałam Magdalenę Sielską, dzięki której moje życie
zmieniło się o 180 stopni. Odczuwałam, że Magda ma tę samą energię co i ja.
Wspólnie z Magdą wystąpiłyśmy z propozycją do Prezydenta Gorzowa
Wlkp. by stworzyć punkt pomocy dla cudzoziemców w naszym mieście, gdzie każdy
mógł przyjść, powiedzieć o swoim problemie albo reprezentować swój pomysł. Przez kilka
miesięcy prowadziłyśmy Punkt Wsparcia Informacyjnego dla
Cudzoziemców przy Urzędzie Miasta. Poznałysmy dużo wspaniałych ludzi, z którymi
do dzisiaj mamy kontakt. W międzyczasie skończyłam studia podyplomowe w Wyższej
Szkole Biznesu na kierunku "Mediacje: zarządzanie konfliktem". Bardzo chciałam
otrzymać polskie wykształcenie. Przyznaję się, że było ciężko - na lekcjach
dużo terminów, ja rozumiałam 60% materiału, zajęcia od rana do wieczora w
weekendy. A rok temu wygrałam konkurs, który zmienił na zawsze moje życie!
Jestem osobą, która żyje pełnią pasji. Z wykształcenia jestem nauczycielką
wychowania fizycznego, trenerką siatkówki oraz instruktorką fitness.
Moja pasja to nie tylko sport, zdrowy tryb życia, ale również taniec, muzyka- gram na
skrzypcach, uwielbiam śpiewać, kolejna pasja to podróże, małe i duże, szczególną
frajdę sprawiają mi podróże autostopem. Uwielbiam pracować z ludźmi, głównie z
dziećmi, spełniam się w pracy jako nauczycielka wf-u oraz trenerka w klubie
sportowym, jednak 3 lata temu zamarzyłam, aby zrobić coś więcej dla ludzi,
postanowiłam połączyć moje różne pasję i stworzyłam autorskie Warsztaty dla
Taty i Córki "Randka z Córką", które organizuję weekendami. Jest to
czas kiedy tata z córką wzmacniają swoje więzi poprzez zabawy, animacje,
wspólny taniec, robienie doświadczeń, rozmowy w cztery oczy, na każdych
warsztatach zamieniają się w np. chemików, artystów, muzyków, techników,
sportowców.
Prowadzenie tego projektu powoduje niesamowitą radość w moim sercu,
szczególnie, gdy widzę radość u par, które biorą w nich udział. Mimo trudności,
które nieraz napotykam (np. zhakowany fanpage na fb) nie poddaję się, szukam
nowych rozwiązań i rozwijam się pod wieloma aspektami. Niebawem
rozpoczynam na podobnej zasadzie Warsztaty dla Mamy z Dzieckiem, ponieważ
sporo osób, łącznie z córkami, które już były u mnie na warsztatach zaczęło
dopytywać kiedy coś dla mam, więc nie mogę się doczekać pierwszej odsłony :)
Zgłaszam się do plebiscytu, ponieważ czuję, że moje działania są prosto z serca,
jestem osobą wrażliwą na drugiego człowieka, mam w sobie wiele empatii, jak
również optymizmu i ciepła dla innych, to wszystko widać na każdym polu, na
którym mam okazję pracować.
Żadnej mojej pracy nie mogę nazwać pracą- to jest pasja :)
Eliza Chojnacka jest osobą wszechstronną i bardzo kreatywną. To jedna z
tych osób, które zawsze widzą rozwiązanie i przekonują, że szklanka jest
do połowy pełna. Jej wydawca powiedział o niej: Amerykanka w Polsce.
Uśmiechnięta, zaraża pozytywną energią. Zawsze można na nią liczyć. Jest
dobrym przyjacielem i dobrym towarzyszem. Poza tym Eliza Chojnacka jest autorką
trzech powieści psychologicznych. Książka pt. „Nieporządna?" ukazała się dziesięć lat
temu. W trakcie jej promocji, Eliza brała udział w wielu spotkaniach z czytelnikami, była
również gościem wydarzenia organizowanego w Poznaniu przez portal:
Erotyzm Oczami Kobiet. Podczas prac nad kolejną książką pt. Sinicuik,
Eliza zorganizowała ogólnopolski konkurs dla modelek, kobiet ciekawych,
które zaprosiła do sesji zdjęciowej na okładkę do książki. Cały projekt
odbył się w Willi Lentza w Szczecinie a publikacja miała miejsce w
magazynie Playboy. Doświadczenia do kolejnej książki pt. Placebo, Eliza
Chojnacka zbierała podczas pobytu w Reality Show „Bar IV" - Złoto
dla Zuchwałych, gdzie razem z innymi uczestnikami była obserwowana przez
kamery 24/dobę. Ten eksperyment pozwolił jej wczuć się w postać głównej
bohaterki książki, która została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym.
Pomogły jej również osobiste doświadczenia z depresją. Również tym razem
Eliza zorganizowała Ogólnopolski Konkurs Fotograficzny na okładkę
książki. Na konkurs zgłoszonych została ogromna ilość prac na bardzo
wysokim poziomie.
Eliza Chojnacka
NOMINOWANA W PLEBISCYCIE
Ważnym epizodem w życiu Elizy był wywiad z Beatą Patrycją Klary, który został
opublikowany w książce pt. „Rozmowy z piórami". W
listopadzie br. Eliza podpisała z krakowskim wydawnictwem umowę na dwie kolejne
książki. Jedna z nich będzie wydana w czerwcu przyszłego roku, kolejna
również w przyszłym roku. Oprócz działalności literackiej Eliza dzieli się swoją pasją z
dziećmi i młodzieżą. Współpracuje na co dzień ze Szkołą Radosną z Barlinka gdzie
prowadzi zajęcia pt. „pisz kreatywnie". W planach ma poprowadzenie
kolejnych warsztatów dla miłośników pisania. Była również gościem na
warsztatach literackich w Liceum Ogólnokształcącym w Gorzowie podczas
corocznej „Furmanki". Prowadziła także warsztaty „O pisaniu dla
Kobiet" podczas Spotkania Kobiet Autentycznych w Gorzowie.
Pasją Elizy jest podążanie śladami pisarzy, czym dzieli się w social
mediach.
Uważam że warto przedstawić sylwetkę osoby pozytywnej, uśmiechniętej, życzliwej do
drugiego człowieka. Eliza dzieli się z chęcią swoimi doświadczeniami i stara
zaszczepić w młodych ludziach choć nie tylko pasję do walki o siebie i swoje
marzenia. Lubi to co kocha i jest w tym bardzo autentyczna :)
Monika jest żywym przykładem na to, że trudne doświadczenia
mogą stanowić impuls do wielu nowych początków
i odkrycia swojej kobiecości. Jest kobietą wielowymiarową,
która pomaga innym wzrastać, przełamywać schematy
albo... po prostu się uśmiechać.
Artystyczną duszę i wysoki stopień inteligencji emocjonalnej
łączy z prawdziwym Powerem do działania.
A do tego emanuje kobiecością.
Monika
Pracuje 30 lat w szpitalu jako salowa, 30 lat jest w Caritasie i 4 rok szlachetna paczka
oraz pomoc w fundacjach, które się do niej zgłaszają, 2019 została osobowością roku
w kategorii działalność charytatywna, Na pytanie dlaczego Pani to robi:
Miała ciężką sytuację rodzinną, opiekowała się chorą matką ( która
niestety zmarła), wszystkie te sytuacje skłoniły ją do tego by pomagać ludziom
jak tylko może, chociaż sama nie ma pieniędzy, nigdy nie poprosiła nikogo
o pomoc, nigdy nie chciała pieniędzy tylko co ludzie dadzą z dobrego serca.
Nigdy nie odmawia, pomoc dla innych jest dla niej najważniejsza na świecie.
Co otrzymuje od ludzi, od Caritas rozdaje biednym i potrzebującym.
„Serce oddać dla drugiego człowieka” nie wziąć nic w zamian – to
jest dla mnie najważniejsze, żeby każdy człowiek czy biedny czy schorowany
poczuł się odrobinę lepiej, że ktoś całkiem obcy poda dla człowieka rękę
w trudnych chwilach to jest ważne”.
Nazywam się Ewa Wrona
Mam 37 lat, od 17 lat mężatka - żona cudownego męża Tomka. Mama 3 dzieci i
1 aniołka.
Karolinka 14 lat
Kasia 12 lat
Maciuś 10 lat.
Od 5 lat prowadzę salon stylizacji paznokci a od tego roku to Podologia i
stylizacja paznokci Ewa Wrona.
Nie zawsze było łatwo i kolorowo.
Pierwsza ciąża - niestety w 13 tyg. zostaliśmy rodzicami aniołka .. Ból, i
bezsilność. Dwa lata później na świat przyszła Karolcia, po 15 miesiącach Kasia
i bum...trzecia ciąża Maciuś urodził się jako wcześniak ale wszystko się udało.
Dziś Karolina tańczy Jazz, Kasia przepięknie maluje a Maciuś to zapalony piłkarz.
A ja? Postanowiłam zaryzykować i otworzyłam Salon stylizacji paznokci. U
nas na Krasowach wielu ludzi pukało się w czoło, wiele razy słyszałam u nas
tutaj? Nie boisz się? Nie, nie boję sie. Wierzyłam w siebie, wierzyłam w moje
umiejętności. Oprócz mojej miłości do paznokci, równie mocno pokochałam podologie.
I znowu to samo - nogi? Fuuuj jak mogą Cię fascynować stopy😁 a ja zawsze mówię
pamiętajcie im gorsze tym lepsze. Skończyłam wiele szkoleń. Roczną szkołę stylizacji
paznokci, podczas pandemii
i lockdownu nie siedziałam. Brałam udział w szkoleniach online. Dzięki takiej
formie dziś wykonuje wkładki PWO.
Obecnie nadal się uczę - uczęszczam do szkoły pedologicznej.
Moje klientki to doceniają. Zostałam 2x osobowością roku w plebiscycie
Dziennika Zachodniego, mój salon zdobył tytuł najlepszego salonu.
Mając 37 lat czuję, że nie pracuję - bo kocham to co robię, i mam tatuaż oczywiście
stopy ,mam troje dzieci chociaż po poronieniu lekarze powiedzieli, że nie mogę
mieć naturalnie dzieci.
Kocham swoje życie chociaż czasami jestem zmęczona ale zawsze staram się
pomagać i traktować każdego tak jak ja chciałabym być traktowana.
Dlaczego się zgłosiłam? Bo wiem że można, wiem, że każdy może wszystko. Jestem
kobietą autentyczną w moich pasjach, moich przyjaźniach.
Na nogach ma kalosze, ubrana w polar i czapkę. To dodaje jej tylko uroku.
Uśmiecha się. Za chwilę już znika. Psy są najważniejsze. W schronisku nie ma
spokoju, ciągle coś się dzieje. Iza Kunicka - kobieta o wielkiej empatii i wielkiej miłości do
zwierząt. Kocha je ponad wszystko. To pasja. A z pasji rodzą się cudowne rzeczy.
Przygoda w pomaganie zaczęła się 6 lat temu. Doskonałe pamięta ten dzień.
Leżała przed tv. Przeglądała facebooka. Zobaczyła post o ucieczce adoptowanego
pieska. Pomogła go szukać. Potem wszystko poszło z górki. Świat zwierząt
wciągnął Izę bez reszty. Razem z OTOZ ANIMALS zaczęła pomagać pokrzywdzonym
psom, kotom. Jeździła na interwencje. Została Inspektorem. Każdą wolną chwilę
spędzała w gorzowskim schronisku jako wolontariuszka. W chwili obecnej, odkąd
schronisko jest w rękach Stowarzyszenie Pomocy Zwierzętom "Azyl" - Schronisko Azorki
Gorzów Wlkp. kieruje nim. Uwielbia psy, a psy uwielbiają ją. Do schroniska często trafiają
psy wystraszone, wycofane i nieufne. Iza każdemu psu daje czas. Ma w sobie ogromne
pokłady cierpliwości i miłości. Pokazuje i uczy zwierzęta, że świat ludzi jest dobry.
Możesz wspomóc gorzowskie schronisko. Możesz poznać jego mieszkańców.
Możesz propagować ideę adopcji. Możesz być jak Iza.
„Pani przeszła trzy żałoby"- takie słowa powiedziała Pani psycholog u której rok
zmagałam się z depresją.
Wszystko zaczyna się w 2016 roku, moje małżeństwo staje się koszmarem.
Przebywanie razem już nam nie wychodzi. Zaczyna nas wszystko dzielić: życie, pasje,
poglądy. Wszyscy mi mówią, dlaczego Ty się tak meczysz? Kiedy Ty tak cierpisz, twoje
dziecko razem z Tobą. Spędzamy pierwsze wakacje oddzielnie. Wyjechałam nad
morze, to tam miałam złapać oddech i wrócić z pozwem rozwodowym.
Nadchodzi 2 dzień wakacji w słonecznym sierpniu i odbieram telefon: „Kasiu,
Twój Tata nie żyje!". Nie pamiętam jak wróciłam te 400km z małym dzieckiem
jako jedyny kierowca. I tu zaczyna się moja pierwsza żałoba, ta najgorsza , ta
najtrudniejsza, ta która nigdy się nie skończy. Na chwilę zapominam o
rozwodzie, mąż pomaga mi w organizacji pogrzebu. Z dnia na dzień się sypię, nie
mam do kogo się przytulić, a mój najważniejszy mężczyzna-Tata-zostawił
mnie na zawsze.
Byłam osobą aktywną sportowo, trenowałam w grupie. Miałam w październiku biec swój
pierwszy półmaraton. Zaniemogłam. Przestałam biegać. Chodziłam tylko
do pracy, gdzie nie mogłam się skupić i wracałam do domu. Grupa z trenerem
na czele, jednak o mnie nie zapomniała. Zmusili mnie do startu i powrotu
do treningów. Nie byłam w stanie jeszcze wrócić do grupy , więc coś czasem robiłam
sama. 14.10 stanęłam na starcie mojego pierwszego półmaratonu. 3,2,1,start.
Robię trzy pierwsze kroki i w myślach mówię: „ Tatusiu nie potrafiłam się z
Tobą wcześniej pożegnać, ale żegnam się dziś tym biegiem, pomóż mi pokonać ten
dystans" – zatyka mnie, nie mogę oddychać, łzy płyną po polikach,
ale po kilometrze dostaję nadludzkie siły i tak aż do 19 km.
I tu zaczynają się schody. Na 20 km , ktoś do mnie krzyczy, biegnie z przeciwka ,
dopinguje. Okazuje się , że to mój Trener. Wrócił po mnie, żeby mi pomóc!
Tej pomocy nie zapomnę nigdy. W ten sposób wbiegł ze mną na metę!
Na początku listopada jestem już tak psychicznie wykończona małżeństwem i swoimi
myślami, że idę na pierwsze zwolnienie w pracy. Moja firma tego zupełnie
nie zrozumiała. Moje 12 lat nienagannej pracy, zostało skreślone przez jedno zwolnienie.
Nikt nie zrozumiał mojej depresji. Przez miesiąc zwolnienia leżałam w łóżku,
zaczęłam chodzić do psychiatry a później do psychologa, zaczęłam brać leki.
Nie potrafiłam posprzątać , ugotować i zapłacić rachunków. We wszystkim po kryjomu
pomagała mi mama. Pewnego dnia moje dziecko przyniosło obrazek z przedszkola.
Miał namalować, czym zajmują się rodzice. Tata stał przy maszynie, mama leżała
w łóżku. Był to dla mnie tak ogromny cios że postanowiłam walczyć.
Napisałam pozew, wróciłam do pracy. Dwa dni po moim powrocie, przyjechał kierownik
regionalny, który przy całym zespole odebrał mi część przywilej kierowniczych,
a na osobności w oczy powiedział: „ dziwię się , że wróciłaś. Zespół sobie
świetnie radzi bez Ciebie".
Wytrzymałam jeszcze jeden dzień i poszłam na drugie zwolnienie.
Tym razem długie, bo nie byłam w stanie się pozbierać. .
I tu zaczyna się moja trzecia żałoba. Żałoba po pracy.
W domu mąż zaczął mni szantażować odebraniem praw do dziecka, poniżał, śmiał z mojej
choroby. Zabrał samochód. Składam papiery o rozwód i zaczynam trzecią żałobę-po mężu.
I przy życiu trzymało mnie dziecko oraz trener, który wspierał mnie słowem, nie
pozwalał rezygnować ze sportu a także pomógł znaleźć jakiś samochód.
W czerwcu kończy się mój koszmar. Na pierwszej sprawie, bez żadnych wątpliwości dostaję
rozwód. „Rozpad małżeństwa, jest zupełny". Z dnia na dzień wracają
mi siły, Czuję się lepiej. Coraz częściej zaczyna odwiedzać mnie
Bogusz, mój zbawca z 20 km. I właściwie nie wiem jak to się stało, ale bardzo szybko
z trenera staje się moim Partnerem. We wrześniu mieszkamy już razem , a w grudniu
podejmujemy decyzję o drugim dziecku! I tak pojawia się Misia na tym świecie! Benio i
Misia to dwójka najszczęśliwszych dzieci na świecie. My dalej jesteśmy
rozkochani w sporcie, często startujemy jako duet w zawodach! Nasze Dzieciaki
też biegają i zdobywają medale.
Katarzyna Dominiak
NOMINOWANA W PLEBISCYCIE
Kiedy osiągnęłam pełnię szczęścia, zrozumiałam , że muszę zacząć pomagać innym.
Muszę? Chcę! Moim marzeniem było pomagać kobietą, które boją się odejść, albo
tym które poczucie swojej wartości dawno straciły. I w ten właśnie sposób
powstał projekt ( a później firma) BEZ ALIBI, czyli bez wymówek: nie mogę, nie
potrafię , nie mam czasu. Stylizuję Kobiety, robię metamorfozy. Staram się
przez zmianę wizerunku dać im nowe życie, nową energię, poczucie swojej
wartości. Wyciągam je z łóżka i dresu.
Dodam tylko , że stylizacja to nie przypadek. 15 lat pracuję jako Stylistka oraz
ukończyłam ASP na kierunku "Moda, Stylizacja, Trendy". Ale teraz jest
to moja misja! Świadomy wybór, wielka miłość i pasja!
Czuję się spełniona! Szczęśliwa! Kiedy widzę jak kwitną, kiedy do mnie piszą bądź
dzwonią i dziękują za nowe życie, wiem , że nic lepszego w życiu nie mogłam zrobić.
Uzasadnienie: Zgłaszam swoją historię. Staram się być inspiracją dla innych kobiet.
Tych, które boją się zmian, które źle czują się ze sobą, tym których los nie oszczędził.
Robiąc metamorfozę, wspieram je słowem, opowiadam swoją historię. Udowadniam,
że trzeba o siebie walczyć i nie ma przeszkód, które nie można pokonać!
Nazywam się Katarzyna Klonowska, mam 41 lat. Jestem mężatką i mamą Filipa
(lat 13) i Marysi (lat 10), właścicielką 3 kotów i 2 psów. Uwielbiam pracę w ogrodzie,
odnawiać stare meble, musze mieć kontakt z przyrodą. Lubię ludzi i chętnie z nimi pracuję,
jestem otwarta na nowe i ciekawa świata. Z zawodu jestem tłumaczem języka
niemieckiego, nauczycielem języka niemieckiego oraz polskiego jako obcego. Jestem
otwarta na inne narodowości i kultury. Studiowałam w Polsce oraz w Austrii i Niemczech.
Uważam, iż inne
kultury nas wzbogacają. Jako tłumacz ustny od lat biorę udział w międzynarodowych
spotkaniach, głównie polsko-niemieckich, ale również z ludźmi z Rosji, Ukrainy czy Czech.
Pracuję z każdą grupą wiekową i zawodową, z osobami niepełnosprawnymi. Pracuję z
firmami, samorządami, organizacjami pożytku publicznego. Uczestniczę w
międzynarodowych biwakach dla 300 osób i prowadzę Dni Europy dla 800 dzieci. Od
czerwca 2020 prowadzę Młyn na Skraju Lasu -przerobiłam 100-letni młyn po zmarłej Cioci
na miejsce spotkań, warsztatów, plenerów artystycznych i mały pensjonat w okolicy
Gorzowa Wlkp., w Starym Polichnie.
Listopad jest nielubianym miesiącem, bo ciemno, bo zimno, bo leje itd.
Dla mnie pewien listopad zmienił moje życie pod wieloma względami. Niektórzy mówią,
że życie zaczyna się po 40. Coś w tym jest! W tym roku wszystko jest inne... listopad
też jest inny... dziś świeci słońce i przy młynie jest żółto, pomarańczowo, filoletowo,
inaczej kolorowo niż w październiku. Ale wrócę do tego, o czym chciałam napisać... w
listopadzie dowiedzieliśmy się o chorobie ciotki Ewki z młyna. Jedna rozmowa, a tyle
wiadomości, że za późno, że nie ma co ratować, że nie chce się leczyć, że nie chce o raku
mówić i że potrzebuję naszej pomocy, ale wszystko ma być na Jej warunkach. Zośka -
Samośka do końca! Nie było łatwo, nie było lekko, a mimo to, to były chwile, które zostały
z nami i za niektórymi tęsknimy. Tęsknimy za Ciotką! Tęsknimy za Jej żeberkami w
kapuście, za chodzeniem "po oknach" i krytyce, że źle grabimy liście, bo ma być z prawa
na lewą, a nie z lewa na prawą. Tęsknimy za pogaduszkami przy kominku, za papierosem
(Ciotka- choć lekarz- palila jak smok), za tańcami w kapturach z jej psem Ustaszem, za
kawą rozpuszczalną i słodyczami od pacjentów (ktoś je musiał zjeść, bo Ciotka ze
słodyczy lubiła tylko schabowe). Tęsknimy i każdy opadający liść przypomina tamten
listopad, kiedy ogród marniał, a Ciotka słabła. Przyroda na wiosnę odżyła, Ciocia niestety
w marcu odeszła z tego świata do ... Dla nas jest z nami ... jest przy młynie, może jest
ptakiem, może zającem, może sarną ... Była wielka i stworzyła coś pięknego - młyn!!!
Miejsce, gdzie czas inaczej płynie, gdzie inaczej się śpi, gdzie inaczej się odpoczywa,
a nawet inaczej pracuje, gdzie poznajemy wspaniałych, życzliwych ludzi.
Bądźmy dla siebie dobrzy, bądźmy zdrowi, cieszmy się życiem i czerpmy z natury!!!
Ciotki życie też zmieniło się po 40! Kupiła młyn i zobaczcie jak młyn zmieniła. Zapraszam
do Starego Polichna lub na stronę www.mlynnaskrajulasu.pl , na Facebook i Instagram
Młyn na Skraju Lasu oraz grupę na FB
Przyjaciele Młyna na Skraju Lasu.
Młyn podobno był wybudowany między 1910-1930 jako młyn elektryczny. Po
wojnie pracował jako młyn do początków lat 90.
W roku 1999 moja ciocia kupiła młyn jako budynek przemysłowy. Dosłownie
zmiotła resztki mąki i wstawiła meble używane, na dziury w ścianach powiesiła
obrazy i tak mieszkała na młynie. W Gorzowie pani doktor Ewa Szczerbicka
w szpilkach i pomalowanymi paznokciami pachnąca Gucci, na młynie "doktorka"
jak mawiali tubylcy, chodząca na bosaka z taczką. Z biegiem czasu zamarzyła
jej się łazienka i bieżąca woda, więc zaczęła drobny remont, a wyremontowała
cały młyn na bogato. Mieszkała tam sama ze zwierzętami - psami i kotami.
Prawdziwa Zośka - samośka. Niestety zachorowała na raka. Odeszła niestety zbyt
szybko. Młyn ma 3 życia:
1. Młyn obmieciony z mąki, z rupieciarnią, ale stylową rupieciarnią, z wiaderkiem na
siusiu w nocy i wychodkiem na dworze. Najpierw była praca na młynie lub w
ogrodzie, a dopiero potem zasłużona strawa lub piwko. Ciotka w sile wieku z
tysiącem pomysłów.
2. Prestiżowy młyn po przebudowie z dębowymi
podłogami, złotymi lustrami i morzem kwiatów na werandzie. Sam remont mnie
ominął, bo w tym czasie zostałam po raz pierwszy mamą i zajęłam się własną
rodziną i budową naszego domu. Ciotka zmęczona remontem, fachowcami, ale
pani na skórzanym fotelu przy kominku w dolnym salonie. Od listopada 2018 do
marca 2019 choroba cioci. Ciężki okres dla mnie psychicznie, bezsilność wobec
postępującej choroby. Brak chęci cioci do walki, poinformowała nas będąc w
stadium, które już nie dawało żadnych szans. Jako lekarz była świadoma swego
stanu i nie leczyła się od lat. To był jej wybór i pozwoliliśmy jej odejść na
jej warunkach. Żyła przez całe życie i odeszła na swoich warunkach- jak w
piosence "My way" Sinatry. A na młynie zapanował spokój, nie smutek, tylko
spokój. Ciotka cały czas żyje! Jest zającem, co odwiedza młyn ;)
3. nasz młyn - ogrom przestrzeni w środku i na zewnątrz. Początkowo burza
mózgów, co z nim zrobić? Przeprowadzić się? Sprzedać? Wynająć? Weekendy
wiosną i latem utwierdziły nas w tym, że jest tam tak fajnie, że trzeba się tym
podzielić z innymi, dlatego pomysł na wynajem
krótkoterminowy - paskudne wyrażenie- abyśmy my też mieli możliwość pobyć
na młynie kiedy chcemy.
Zmieniliśmy młyn, stonowaliśmy jego
"prestiż" jak mawia moja córka. Chciałam, aby był bardziej leśny,
stonowany, a nie na wysoki połysk i glamour.
Pierwsze pół roku 2020 to czas koronawirusa, dla nas czas młyński. Sprzątania,
wyrzucania starych meblościanek na skróty przez okna drugiego piętra,
malowania ścian i mebli, szperania po sklepach ze starociami testowania sprzętów
przed wizytami gości.
W połowie czerwca 2020 Młyn na Skraju Lasu otworzył się dla gości i przyciąga
bardzo ciekawych ludzi. Mój pomysł na młyn to noclegi, przyjęcia, warsztaty,
szkolenia, plenery, ale pomysły gości mile widziane. Odbyły się już warsztaty jogi,
masaży Lomi Lomi Noi, odwiedzali nas bardzo ciekawi ludzie, którzy chcą wrócić.
Niestety obecna sytuacja związana z pandemią zablokowała moje plany. Mam
nadzieją, że już nie długo wszystko wróci do normy przed erą koronawirusa i będę
mogła dalej działać z ludźmi za równo w młynie jak i na spotkaniach polsko-
niemieckich. Przyjedź, zobacz, zakochaj się, poleć dalej i wróć do Młyna na Skraju
Lasu w Starym Polichnie!
Zgłaszam przyjaciółkę, która jest kobietą o wielkim sercu.
Lidia Bukowska od zawsze pomagająca drugiemu człowiekowi,
w młodości jako wolontariusz w Poznańskim hospicjum, wspierając tych którzy
odchodzą i ich bliskich.
Kiedy została mamą założyła FUNDACJĘ POMOCNA MAMA i od
osmu lat pomaga innym. Dwa lata temu zachorowała na raka, ale to tylko podniosło
jej chęć pomocy innym, kobietą tak jak Lidia zmagających się z rakiem piersi i
innymi schorzeniami. Dzisiaj mimo przeciwności trudnej sytuacji życiowej siły
do przeżycia kolejnego dnia daje jej możliwość pomocy innym. To kobieta
o wielkim sercu i jeszcze większej empatii.
Monika jest żywym przykładem na to, że trudne doświadczenia
mogą stanowić impuls do wielu nowych początków
i odkrycia swojej kobiecości. Jest kobietą wielowymiarową,
która pomaga innym wzrastać, przełamywać schematy
albo... po prostu się uśmiechać.
Artystyczną duszę i wysoki stopień inteligencji emocjonalnej
łączy z prawdziwym Powerem do działania.
A do tego emanuje kobiecością.
Właścicielka pierwszego studia kulinarnego Let's Cook w Gorzowie.
Odważna kobieta, która zdecydowała się porzucić wieloletnią korpokarierę, aby robić to,
co kocha: uczyć innych gotowania. Uczy zarówno dorosłych, jak i dzieci (których zajęcia
poszerza o informację o świecie, ekologii i zero waste), a także organizuje
warsztaty charytatywne. W czasie lockdownu podnosi morale Gorzowian organizując
relacje live ze spontanicznego gotowania, warsztaty online za symboliczną
cegiełkę czy spotkania zamknięte w najmniejszym gronie.
TO JA. Moim mottem życiowym jest powiedzenie: „PRAWDA jest
ideałem: dusz, życia, przysięgi...za prawdę czeka Cię szczęście lecz jeśli prawdą
masz zabić człowieka-- > WTEDY SKŁAM. To jedyny moment, w którym mamy prawo
odstąpić od prawdy aby kogoś nie zranić, nie zniszczyć i nie wbić w ziemię.
Moją misją życia jest służba kobietom. Każda z Nas ma coś do
ukrycia. Boi się. Wstydzi. Nie chce żeby ktokolwiek wiedział. Słabość.
Kompleks. Tajemnica. Jednak sekrety rosną w ciszy... dlatego postanowiłam MÓWIĆ.
Podnieś głos - milczeniem się zgadzasz. Moją największą wygraną była prawda,
przyznanie się do niedoskonałości, zaakceptowanie tego, że nie jestem idealna,
ani nawet taka jaką być chciałam. Od tego momentu wygrywam codziennie. Każda z
nas może wygrywać tylko musi się odważyć na swoją PRAWDĘ. Zajmuję się
prowadzeniem szkoleń w branży beauty & med i jestem wykładowcą akademickim
na kierunku kosmetologia.
Pomagam kobietom zmienić swoje kwalifikacje i swoje
życie zarówno zawodowe jak i te prywatne - wysłuchując ich problemów
codziennych- w gabinecie kosmetologa i pomagając im się z nimi uporać. Pracuję
z kobietami w swojej klinice URODY na poziomie duszy, umysłu i ciała. Tłumacze
im, że możemy zmienić ich wygląd, poprawić różne mankamenty ale piękno drzemie
w naszych głowach a najgorszym naszym wrogiem jesteśmy my same.
Zalecam im wspaniałą radę... która odmienia życie wszystkich moich
podopiecznych, którą przytoczę dosłownie, a więc nie omieszkam użyć wulgaryzmu:
„Proponuję Moja Droga: Codziennie rano stań przed lustrem, opłucz twarz zimną
wodą, zrób sobie przedziałek i O.......L SIĘ OD SIEBIEJJ”.
Wiele kobiet idzie moją drogą i zaczyna funkcjonować inaczej z
miłością do siebie po wizycie w MW CLINIC i spotkaniu z mgr Moniką Więcek-
Specjalistą Kosmetologiem, Naturoterapeutą, Szkoleniowcem Branży Beauty, Wykładowcą
Akademickim, Trychologiem Gabinetowym, Przyjaciółką i Bratnią Duszą,
Powierniczką Problemów, Słuchaczką, Mentorką i również ZAGUBIONĄ, NIEPEWNĄ
SIEBIE, AUTENTYCZNĄ, DĄŻĄCĄ DO SWYCH CELÓW MONIKĄ.
„Legalna Blondynka” Każdy kto poznaje Victorię jest nią zachwycony. Często słyszę od różnych ludzi: „Ale ona jest niesamowita…”, „Jej… co za kobieta!”. Co za kobieta, dziewczyna, człowiek… Z reguły odpowiadam: „NO…”. Bo co mogę powiedzieć? Victoria jest, jaka jest… Wymyka się wszystkiemu, co można o niej powiedzieć czy napisać. Chociaż nie, można jeszcze napisać jej historię. I chyba tak właśnie zrobię. Victoria Kornienko ma więcej lat niż wskazuje na to jej fizjonomia. Urodziła się w małym mieście niedaleko Donbasu, na Ukrainie. Z tego co wiem, nie była zbyt szczęśliwa będąc dzieckiem, choć jak każdy z nas i ona ma z tego okresu ładne wspomnienia. Czasy były trudne ale ona zawsze sobie świetnie radziła. Bardzo szybko stała się samodzielna finansowo. Nie miała chyba nawet dwudziestu lat, gdy zaczęła szyć sukienki, bluzy, marynarki i spódnice oraz ozdabiać je logotypami znanych projektantów i marek. Sprzedawały się jak świeże bułeczki, choć z opowieści wynika, iż… były to koszmarne praktyki modowe. Inne czasy, inne gusta i rynek też inny. Viki rozwijała się. Po kilku latach już nie szyła sama, sprowadzała towar z Turcji. Całe kontenery. Fajnie to wspomina, zarówno ten czas, jak i samą Turcję. Była dwudziestokilkuletnią ukraińską bizneswoman. Upychała pieniądze po szafach. Pędziła bimber, miała hurtownię z artykułami papierniczymi, sieć lumpeksów i ogromną fabrykę produkującą podpałkę do grilla. Wymieniam to być może nie we właściwej kolejności i tych aktywności było pewnie więcej, ale nie o to przecież chodzi… Zapomniałam dodać, że chociaż dziś Victoria jest śliczną kobietą to oglądając jej zdjęcia z młodych lat, muszę stwierdzić, że wyglądała jak gwiazda filmowa! Była więc Victoria piękna i nadziana! Lato spędzała w Egipcie, bądź swojej ulubionej Turcji i to nie na kwaterach prywatnych. Miała wszystko. Przyszła też miłość. Płomienna i pełna emocji. Zapierająca dech, trudna, nieokiełznana. Ale prawdziwa, bo po okresach burz i słońca na przemian, trwa do dziś w przyjemnej dla oka harmonii. Kilka mieszkań, flota samochodów, piękny dom, a w nim mąż i dwie prześliczne córeczki. Przyjaciele, podróże, coraz śmielsze marzenia… Zazdrościcie? Nie trzeba. PSTRYK! Życie. Nagle wszystko zaczęło się zmieniać. Interesy upadały jeden po drugim. Konkurencja podpaliła fabrykę (podobno bardzo ładnie się hajcowała, jak przystało na fabrykę podpałki). Ubezpieczyciel odmówił wypłacenia ubezpieczenia. Długi wobec pracowników. Jakieś kary. Długi wobec banków i urzędów. A z okien jej ślicznego domu niemalże widać było rozpoczynającą się wojnę. Można jej było wręcz dotknąć… Victoria jednak nie była by sobą, gdyby nie chciała żyć pięknie. Decyzja była prosta - wyjeżdżamy! Miała być Ameryka. I chyba przez chwilę nawet cała rodzina tam się znalazła. Wyszły jednak jakieś problemy z wizami. Ktoś, coś obiecał i nie wywiązał się. Ktoś inny oszukał. Zostało im tysiąc dolarów. Z tym ostatnim tysiącem wiąże się jakaś historia, której nie pamiętam. Przyjmijmy więc, że to był jej pierwszy zarobiony tysiąc, który zostawiła sobie na szczęście. Znając Viki, mogło tak być. Bo Viki lubi takie symboliczne sytuacje. W każdym razie zostali z tym tysiącem gdzieś w Ameryce i nie mieli już nic prócz siebie. I tu następna historia, być może źle zapamiętałam (przyjaźń z Viki jest pełna takich niepamiętanych historii), wydaje mi się jednak, że to było tak, że mąż Victorii zadzwonił do przyjaciela by opowiedzieć mu o tym co się dzieje, a ten był właśnie w Polsce, w Gorzowie Wielkopolskim. Podczas tej rozmowy, powiedział, że dobrze byłoby by przyjechali właśnie tutaj, bowiem jest tu Kościół Baptystów zrzeszający dużą liczbę Ukraińców i oni im na pewno pomogą. W takich sytuacjach, gdy nie ma wyboru, człowiek podejmuje zazwyczaj dobrą decyzję. Polecieli. Nie wiem gdzie oni lądowali, ale pierwszy raz Viki postawiła stopę na polskiej ziemi w Świebodzinie na parkingu TESCO. Zobaczyła Jezusa. Monumentalną białą postać… Byłyśmy ostatniej wiosny w Świebodzinie, wtedy usłyszałam o tym. Było to rzecz jasna bardzo symboliczne. Baptyści pomogli. Viki z rodziną przez jakiś czas tułała się po domach dobrych ludzi. Pamięta o nich i jest im wdzięczna. Utrzymuje kontakty i często o nich mówi. Chociaż nie miała wtedy nic, wiedziała, że ma wiele więcej niż inni. To właśnie wtedy została wolontariuszką Ulicznego Kościoła. Kilka tygodni po przylocie z Ameryki, niecały rok po ekskluzywnych wakacjach w Egipcie, bez grosza przy duszy, z niewiadomą przyszłością Victoria Kornienko na skwerze przy dawnym Empiku, nie znając słowa po polsku, rozdawała chleb bezdomnym gorzowianom. Wow! Ale jazda. Mam ciarki, gdy o tym piszę. Mąż dostał pracę na budowie. Nielegalnie. Wynajęli mieszkanie. Dzieci poszły do szkoły. Miało być dobrze. Zdarzył się jednak wypadek i mąż Viki został unieruchomiony na wiele, wiele miesięcy. Było bardzo poważnie, a leczenie kosztowało, nie mieli przecież ubezpieczenia. Victoria poszła więc do pracy. Nie. Ona poszła do różnych prac. Sprzątała. Prała. Robiła tak wiele różnych rzeczy, aby jej rodzina mogła przetrwać! Nigdy nie przestała być jednak wolontariuszką. To bardzo dużo dla niej znaczyło. I znaczy. Wśród wielu dorywczych robót, których się podejmowała, było również sprzątanie jednego z gorzowskich hoteli. Ta praca dała jej ubezpieczenie i bardzo dobrze, ponieważ przeszła bardzo poważną operację tak „w między czasie”. Ta operacja uratowała jej życie. Praca sprzątaczki w hotelu to nie jest bułka z masłem. Oglądasz różne rzeczy, które pozostawiają po sobie ludzie. Oglądasz ludzi w różnym stanie. Oglądasz rzeczy, których wcale nie chcesz zobaczyć. I tak w kolejne Victorii urodziny przypadł jej dyżur nocny podczas imprezy w jednym z gorzowskich hoteli. Nad ranem sprzątając toalety Viki zauważyła, że jedna z nich jest zamknięta od środka w szparze między podłogą, a drzwiami rozlewała się kałuża wody i moczu… Wezwała kierownika. Zbiegły się pokojowe i sprzątaczki. Cóż… Była najsmuklejsza. Choć po przebytej operacji ciągle bolał ją każdy ruch. To właśnie ona została wytypowana do tego, by położyć się w kałuży z moczu i wody i prześlizgnąć się przez szparę pomiędzy drzwiami i podłogą. Zrobiła to. By pomóc człowiekowi, który był w środku. Kładąc się na podłodze i zamykając oczy myślała o tym, co działo się rok temu… Rok temu, obchodziła urodziny w przepięknym hotelu, w egzotycznym kraju. Dokładnie rok temu. Kwiaty, które dostała od zaproszonych przyjaciół, trzeba było wkładać do wynajętych samochodów. Prezenty do innych. Pachniała najdroższymi perfumami, a kreację na ten wieczór zamawiała we Francji… Nie wie, czy za zamkniętymi drzwiami toalety była kobieta czy był mężczyzna. Nie wie też, czy coś się wtedy poważnego komuś stało, czy po prostu uwolniła pijanego człowieka. Pamięta tylko swoją twarz w lustrze już „po”. Pamięta sobie samej daną obietnicę: „Teraz już wszystko będzie inaczej. Teraz już będą żyła. Teraz już wracam do siebie. Teraz to jest ten moment.”. I tak zrobiła. Mąż wrócił do pracy. Dzieci uczyły się dobrze. A ona dostała się do pracy w „Ukrainoczka - Wschodnie Delikatesy” w Gorzowie. Szybko stała się tam człowiekiem instytucją. Sprzedaż szła jej tak sobie, bo większą uwagę poświęcała swoim klientom, niż temu co kupują. Wiedziała kto miał rodzinę ze wschodu, kto tęsknił za pielmieni, a kto chciał się tylko napić ukraińskiego winka. Gównie rozmawiała… Wtedy się poznałyśmy. Robiłam wówczas pierwszą edycję „Wschodniej Strony Regionu” mocno współpracując z Pastorem Baptystów. Pastor był w ciągłych rozjazdach, bo prowadził kilka kościołów i ciągle kierował mnie do swojej asystentki. Asystentką była Victoria. Stale uśmiechnięta laska z „Ukrainoczki”, która na wszystko się zgadzała i z niczym nie miała problemu. Nie powiem, żebym ją od razu pokochała, bo w swej naiwnej dziecięcej radości była dla mnie poważnie jakaś dziwna. I miałam do niej naprawdę duży dystans. „Wschodnia Strona Regionu” z założenia była imprezą dużą. Ludzie dostawali duże zadania. Victoria też. Miała zorganizować wystawców ukraińskich i prowadzić ze mną imprezę. To pierwsze wyszło jej genialnie! To był prawdziwy ukraiński targ! Do tego wyśmienicie zorganizowała jego promocję! Natomiast co do prowadzenia imprezy…. Cóż! Gdy trzeba było wyjść na scenę, Viki znikała. Biegała po Bulwarze Wschodnim, ściskała ludzi, robiła zdjęcia i nagrywała filmy. Nie wiedziałam wtedy, że jeśli chodzi o ludzi… Viki taka po prostu jest. Nie ma dla niej nic ważniejszego niż drugi człowiek. A już na pewno nie scena i ona na niej. Z każdym trzeba przecież porozmawiać, każdemu poświęcić chwilę uwagi, do każdego uśmiechnąć się lub choćby w przelocie przytulić. Teraz to wiem. Wtedy myślałam, że ją uduszę! Tak zaczęła się nasza historia. Nasza czyli moja i jej oraz nasza, czyli jej i grupy ludzi, których dziś nazywa grupą swoich przyjaciół. Co było dalej? Nie wiem tak dokładnie albowiem czas biegnie szybko, a tamten rok był bardzo intensywny. Viki po prostu była. Dowiadywałam się o niej coraz więcej, często rozmawiałyśmy. Utrzymywałyśmy kontakt. Victoria zadziwiała. Nagle okazało się, że kończy któreś tam studia w Gorzowie. Ma kilka tytułów. Nie wiem kiedy ona to robi, z reguły dowiaduję się, że właśnie idzie na egzamin. Ciągle ktoś do niej dzwonił, a ona pomagała. W różnych sprawach, najczęściej takich codziennych. Ta pomoc dotykała naprawdę ogromnej liczby ludzi. Pamiętam taką historię, że Victoria chodziła codziennie do szpitala do chłopaka, który uległ wypadkowi i nikt nie wiedział kim jest, skąd pochodzi i jak powiadomić jego rodzinę. Chłopak był nieprzytomny, a ona chodziła do niego ponieważ uważała, że ktoś musi przy nim być a on na pewno to czuje…. Cała Victoria. Podczas jednego ze spotkań ktoś rzucił, że fajnie byłoby tę jej misjonarską postawę jakoś sformalizować choćby ze względu na fakt, że łatwiej jest działać jako organizacja niż osoba fizyczna. Tak powstało STOWARZYSZENIE MIĘDZYNARODOWE CENTRUM KULTURY I INTEGRACJI „RAZEM”, którego Victoria jest Prezesem. W tym czasie Viki zmieniła pracę, została PR’owcem w dużej agencji pracy, której siedziba mieści się tuż obok ulicy Chrobrego. Zupełnie nie wiem dlaczego, ale Viki jest absolutnie zakochana w tej ulicy. Chodziła nią kilkanaście razy dziennie na tak zwane spacerki. Robiła zdjęcia i nagrywała wszystko dookoła. Coś na kształt małej obsesji. Ta ulica ją przyciągała. Zapytała mnie kiedyś o lokal, który ciągle był zamknięty, a była to cygańska restauracja „U Babci Nonci” prowadzona przez spółdzielnię socjalną. Czy coś o niej wiem? Wiedziałam też, że zarząd spółdzielni nie bardzo widział już możliwość kontynuowania pracy. Pojawiły się długi, entuzjazm się wypalił. A proces likwidacji wiązał się z ogromnymi kosztami. Gdyby więc ktoś chciał…. To mógł spółdzielnię przejąć ku uciesze i uldze wszystkich. Hmmmmmm no tak… Wiedziałam, to powiedziałam i już nie było odwrotu! Bo Viki taka jest. Ona chce. Ona zachce i od razu ma plan. Ona to widzi i to już jest. I tak. Tak, chciała być prezesem spółdzielni socjalnej z kilkunastotysięcznym długiem wobec instytucji państwowych i samorządowych. Tak, chciała obligatoryjnie zatrudnić pięciu pracowników (wymagane przy spółdzielni socjalnej), chciała też siedzieć w symbolicznie wyposażonym, zadłużonym lokalu bez prądu i ogrzewania i wyobrażać sobie jak to będzie, gdy zrobi tam wszystko tak, jak chce. Została więc Prezesem Spółdzielni Socjalnej. Z dnia na dzień. I była z tego powodu absolutnie, nieprzytomnie wręcz szczęśliwa! Wszystko to działo się na przełomie stycznia i lutego tego roku. Nie wiedzieliśmy wówczas jaki on, ten rok będzie… Nie mieliśmy choćby przeczucia, cienia świadomości, obawy czy zaniepokojenia. Z ufnością wchodziliśmy w nowe. Pamiętam wieczór, po którym mieliśmy spotkać się już w nowym świecie. Dzieliły nas od tego dni. Ja leciałam do Indii, a Viki organizowała wielką imprezę artystyczną z okazji Świąt Bożego Narodzenia (na Ukrainie obchodzi się je później). Byłam tam tylko przez chwilę by być. By wiedziała, że jesteśmy. By zaklaskać na koniec. Jeśli przyjaciel robi taką rzecz dla swojego środowiska, to się tam jest. Więc byliśmy. Następnym razem spotkaliśmy się już w dobie pandemii. I tak… Victoria Kornienko przejęła restaurację na kilka tygodni przed oficjalną decyzją rządu o zakazie funkcjonowania stacjonarnego całej branży gastronomiczne. Ludzie pukali się w czoło, a ona się śmiała. Twierdziła, że to bardzo dobrze dla biznesu, gdy powstaje w dobie kryzysu. Bo później będzie miał już tylko łatwiej. No tak… Nawet mądre, tylko te długi !?!? Viki jednak wcale się tym nie przejmowała, po prostu wyjęła z piwnicy starą maszynę do szycia, z ostatniej wypłaty (z pracy zrezygnowała) kupiła metry materiału i zaczęła szyć maseczki. Szyła nocami, bo w dzień sprzątała w restauracji i urządzała ją po swojemu. Po jakimś czasie te maseczki szyło już kilka osób. Dobrze się sprzedawały ale część z nich szła do ludzi zupełnie za darmo - do Domów Pomocy Społecznej, dla bezdomnych, do Domów Seniora. Po całym województwie. Wszędzie… Wystarczy, że ktoś zadzwonił i powiedział, że jest taka potrzeba. Naprawdę nie wiem jak ona to zrobiła ale pod koniec kwietnia tego roku w restauracji było już ciepło, było światło, a długi spłacone częściowo oczekiwały na swój finał w bardzo korzystnych ratach. Mogła zaczynać prowadzić restaurację! To miejsce już wtedy żyło. Choć nie można było się spotykać i gromadzić ciągle siedziała tam jakaś mała grupka ludzi. Z reguły Ukraińców. Bywało, że do nocy siedzieli i śpiewali. 8 marca w Dzień Kobiet były nawet tańce! Fajnie się na to patrzyło… Ludzie w tym trudnym czasie po prostu chcieli być razem. Ten wiosenny lock down był dla wszystkich pewnego rodzaju szokiem ale społeczność ukraińska naprawdę traciła grunt pod nogami. Oni nie mają oszczędności. Wynajmują mieszkania. Oni z zakładów pracy odchodzili pierwsi, bo mało kto miał stałą umowę o pracę. Wielu musiało wyjechać. A ci którzy zostali, znaleźli swoje miejsce u Victorii. Byli tam też ludzie z Gruzji. Każdy wykładał po 10 czy 20 złotych i tak się przy barszczu do nocy siedziało… To był taki czas, gdy coś się stworzyło. Jakaś kulturalna wspólnota. Baza. Przestrzeń, miejsce. To już wtedy było „U VICTORII”.Restauracja oficjalnie wystartowała pierwszego maja 2020 roku. Z jedzeniem na wynos. Pierwszego maja Victoria z ohydnymi różowo – fioletowymi balonami w jednym ręku i tacą z produktami do degustacji w drugim, w maseczce własnej produkcji przez cały dzień chodziła i częstowała przechodniów przemykających ulicą Chrobrego. Prezentując sobą widok dość osobliwy… Restauracja funkcjonowała bardzo dobrze. Niezrozumiale dobrze! A że dla Viki zawsze musi być równowaga to ze względu na fakt, że jest tak dobrze… Zaczęła gotować dla gorzowskich bezdomnych… Dwa termosy zupy do restauracji i dwa dla ludzi. Jeździła do sióstr na ulicy Wyszyńskiego i tam te termosy zostawiała. I tak codziennie do późnego lata. Jednocześnie dokarmiała całą ekipę z centrum miasta wylegującą się na szerokich ławkach Kwadratu. Miała do nich cierpliwość iście anielską… Raz tylko wkurzyła się, gdy jeden Pan zgłosił się z reklamacją, że dana mu za darmo ukraińska bułeczka powinna być jednak ciepła! No tego zrozumieć nie mogła! Początek lata 2020 przyniósł pewne obluzowania. Victoria otworzyła ogródek przy restauracji i zaczęła współpracę z Punktem Informacji dla Cudzoziemców INFOCUD. Przejęła wszystkie zadania z zakresu integracji i kultury. To co robiło się w tym lokalu!!! Muzyka na żywo, spotkania integracyjne, degustacje, konferencje, warsztaty kulinarne… „U Victorii” stało się swego rodzaju nieistniejącym już „Lamusem”. Miejscem kultury. Miejscem wielu ludzi! Kto tam nie jadał!!! To było naprawdę piękne lato. Zwieńczone II edycją „Wschodniej Strony Regionu” pod koniec sierpnia. W każdym elemencie tego projektu od warsztatów teatralnych, przez wyjazdy integracyjne z dzieciakami po wspaniałe międzynarodowe warsztaty kulinarne jest nasza Viki… Była też na scenie jako jedna z wokalistek chóru przy Zespole Czerwona Kalina, który wówczas powstał i trwa do dziś, realizując swoje cele w sekcjach wokalnej i tanecznej. Dziś Victoria Kornienko jest Prezesem Stowarzyszenia i Spółdzielni Socjalnej „VICTORIA”. Jest przedsiębiorcą społecznym zatrudniającym pięć osób. Jest również uczestnikiem IV edycji Akademii Liderów Lokalnych, znanym w całym województwie. Jest uznanym liderem i animatorem społecznym… Jest również wzorem i przyjacielem dla wielu kobiet z jej środowiska. Dzięki niej, jej rodaczki tu w Gorzowie Wielkopolskim, uwierzyły, że można. Już dziś powstały dwa stowarzyszenia, których zarządy to kobiety, dziewczyny z Ukrainy, koleżanki Victorii. Bo Viki nie organiczna. Ona wskazuje drogę i daje wsparcie. Daje rozmowę i uśmiech. Organizuje przestrzeń. Jeśli ktoś myśli, że Victoria Kornienko miała w jakiś sposób łatwiej, że została wsparta jakimś dofinansowaniem… To nie jest to prawda. Prócz kilku (trzech) małych grantów, które otrzymała dzięki własnej kreatywności nie dostała z zewnątrz nic. A i te granty, wymagały nakładów jej własnych środków. Niewiele osób, wie jak bardzo bywa zmęczona. Trzeba być naprawdę blisko niej by wiedzieć, że bywają dni, które spędza w łóżku nie wierząc w nic, a najmniej w siebie. Mimo to jest szczęśliwa. Tak twierdzi. Przyznaję, że czasem w nią wątpiłam. Dziś, gdy ktoś chce dać jej za moim pośrednictwem jakąś złotą radę, w ciemno mówię: „Ona jest mądrzejsza od ciebie i ode mnie. Zbyt wiele razy się o tym przekonałam. Daj sobie spokój. Ona wie co robi.”. I bardzo w to wierzę. Czasami mówię jej, że jest totalną wariatką, używając przy tym słów bardziej dosadnych a ona odpowiada: „Dobrze, że ty nie…”. To jest dziewczyna, która nie będzie oceniać twojej spódnicy podczas oficjalnego wystąpienia, bo ona po całym dniu pracy będzie dla ciebie spódnicę szyć… Piszę to z własnego doświadczania… Przydługa ta historia o Victorii… Ale taka musi być, by każdy, absolutnie każdy wiedział, że spotkał waśnie kobietę autentyczną … Kobietę, która miała wszystko. Kobietę, która nie miała nic. Kobietę, która przyjmuje życie, kształtuj
Aleksandra jest gorzowianką, obecnie mieszka w Warszawie, a znamy się i przyjaźnimy od 1szej klasy liceum. Aleksandra bardzo wcześnie urodziła syna, bo zaraz po maturze, a mimo to ukończyła studia z wyróżnieniem. Pięła się po szczeblach kariery w branży ubezpieczeniowej w dość szybkim tempie. Miałyśmy nawet okazję pracować przez jakiś czas w firmie Generali w zależności szefowa-podwładna, w której to relacji Ola była moją przełożoną. Nigdy nie wykorzystywała swojej pozycji do budowania swojego autorytetu ani nie udowadniała mi swojej wyższości. Była zawsze dobrą kumpelą prywatnie, a świetnym liderem w pracy. Zawsze imponowała mi jej ścieżka zawodowa, była cenionym dyrektorem i szefem najpierw mniejszych oddziałów, a potem coraz większych w Kaliszu, Wrocławiu i Warszawie. Podziwiałam ją za to, że mimo tych różnych eksponowanych stanowisk, pozycji i niewątpliwego sukcesu pozostawała zawsze tą ciekawą świata, wdzięczną za wszystko i zawsze służącą pomocą Olą.
W międzyczasie urodziła drugie dziecko, córeczkę Olę, wykształciła syna, który obecnie podjął świetna pracę i wraz z partnerem Sylwestrem mieszkają pod Warszawą. To ona pokazuje mi, że w każdej sytuacji warto dopatrywać się dobra i pozytywnych intencji ludzi. Zawsze tłumaczy mi, jak z pokorą przyjmować każdą życiową lekcję. Uczę się od niej właśnie tej autentyczności i pozostawania w prawdzie ze sobą, nawet kiedy tzw. "ogół" uznaje coś za najbardziej absurdalne zachowanie lub decyzję. Jest niezwykle szczera i prawdziwa w relacji z każdym człowiekiem, czy w relacji prywatnej, czy zawodowej. Jestem jej ogromnie wdzięczna za to, że nieraz tłumaczy mi świat ze swojej perspektywy, wspiera mnie w moich szaleństwach i pozostaje zawsze tą samą osobą, najbardziej autentyczną i szczerą kobietą, jaką znam i mam zaszczyt nazwać moja przyjaciółką.
Kobieta o wielkim sercu! Mama zastępcza i adopcyjna dziewczynek: Ania 20 lat, Wera 18 lat, Angelika 13 lat, Nikolka 10 lat, Agnieszka 9 lat, Asia 9 lat (Nikolka z FAS, Agnieszka i Asia z zespołem Downa) Rodziną zastępczą jest od 10,5 roku, a od 2 lat wychowuje dziewczynki sama. Wykształcenie: pedagog, trener biznesu, socjoterapeuta w trakcie szkolenia – psychotraumatolog Od 2019 – Pomorska Fundacja na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej - napisała bardzo pomocny poradnik dla rodziców dzieci niepełnosprawnych, - prowadzi zajęcia dla seniorów na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, - jest organizatorką licznych spotkań dla dzieci niepełnosprawnych, ich opiekunów z rodzin zastępczych, fundacji, - walczy o sponsorów dla dzieci, pozyskuje pieniądze na terapie dzieci, jest wsparciem dla rodziców zastępczych dzieci, - prowadzi projekty na rzecz dzieci
Sama przeprowadza renowacje starych mebli, chce pomóc każdemu, rzadko ma chwile dla siebie... Uważam, że na pewno jest kobietą autentyczną! Wszystko, co robi dla innych, robi to z serca! Kocha świat i ludzi, zwłaszcza dzieci, chore nieuleczalnie, które same sobie nie potrafią pomóc.
Nie wiem co napisać o Asi gdyż mam wrażenie że przez blisko 30 lat naszej znajomości znałam kilka rożnych Aś. Aż do dzisiaj .... gdy jest już sobą, w pełni autentyczną kobietą. Swoją historię Asia opisuje sama w postach poniżej ...
Link 1
Link 2
Dość powiedzieć że przeszła długą drogę do siebie, swoich pragnień, marzeń i celu. Pomimo różnych trudnych osobistych doświadczeń podnosiła się po nich jak feniks by dotrzymać danego sobie słowa. Że podoła, osiągnie, zdziała lub zrobi. Dziś inspiruje setki kobiet dzięki inicjatywie KAWA Z KOBIETĄ AKTYWNĄ angażując się w rożne projekty dające kobietom moc (np. #byckobietaontour).
Asia konsekwentnie buduje autentyczną markę osobistą nie wstydząc się swojej przeszłości, przekonań, wrażliwości czy ogromnej miłości do zwierząt i tańca
Kapituła
Renata Gabarkiewicz Prezeska Fundacji dla Kobiet Autentycznych Współwłaścicielka marki Silcare
Mama Oliwii, Amelii i Lilianny, posiadaczka kota Borysa
Stylistka paznokci z zamiłowania
Bizneswoman z wyboru
Zarządza działem sprzedaży detalicznej w marce Silcare
Pomysłodawczyni Spotkań Kobiet Autentycznych
Czas prywatny poświęca na podróże i kontakt z rodziną oraz przyjaciółkami
Krystyna Sibińska
Inżynier budownictwa. Od 2002 w administracji samorządowej. W latach 2006-2011 radna Rady Miasta Gorzowa (przewodnicząca Rady). W wyborach w 2011, 2015 i 2019 roku wybrana do Sejmu RP VII, VIII i IX kadencji.
Wiceprzewodnicząca podkomisji ds. Rozwoju i rewitalizacji miast oraz członek Komisji Infrastruktury. Wiceprzewodnicząca Klubu Parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej.
Aneta Strzelczyk z wykształcenia socjolog i manager.
Zawodowo zajmuje się zarządzaniem miękkim HR.
Wspiera procesy rekrutacyjne, organizuje i prowadzi szkolenia.
Członkini Rady Fundacji dla Kobiet Autentycznych.
Poza pracą – główne role to mama i babcia.
Agieszka Kopaczyńska-Moskaluk - dziennikarka radiowa i prasowa, poetka, edukatorka, współautorka bajek terapeutycznych dla dzieci, pomysłodawczyni i organizatorka Ogólnopolskiego Festiwalu Poetyckiego im. Kazimierza Furmana FurmanKa
Autorka trzech tomików poetyckich: Ze światłem w kieszeni; Codziennie i Kochany, a także książki kulturalno-kulinarnej Gorzów / Landsberg. Miejsce pamięci
Magdalena Sielska - dyplomowany coach i twórca warsztatów o tematyce rozwojowej i coachingowej dla kobiet. Prezeska Fundacji Integracji i Rozwoju Cudzoziemców w Polsce. Propagatorka holistycznego podejścia do życia, ciała, umysłu i duszy.