logo fundacji

Jak całkowicie zmienić życie na półmetku?

Obraz historii

Natalia Chromińska

2019-03-19

Jest luty 2017 roku. Tkwię zapętlona pomiędzy pracą na odpowiedzialnym stanowisku, domem z trójką dzieci w wieku szkolnym i zobowiązaniami, w które wpędza mnie moja ekspresyjna natura. Usiłuję zrobić jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Bez momentów na regenerację. Dbam o innych, kompletnie zapominając o sobie. Pomagam potrzebującym, myśląc, że moje zasoby są nieograniczone. W pracy rutyna, powtarzalność i coraz bardziej dojmujące poczucie braku sensu... W ogóle nie panuję nad rzeczywistością rodzinną i zawodową. Nadmiar bodźców, obowiązków, telefonów, maili, spraw, porad, decyzji, wizyt... Luksus ciszy mnie nie dotyczy. Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam... - ta piosenka mogłaby stać się wtedy moim hymnem.

I stało się. Któregoś dnia po prostu nie wstaję, organizm odmawia posłuszeństwa. Bateria się wyczerpała. Nadchodzi trudny czas. Z depresją, lękiem, bezsennością, natłokiem dołujących myśli, płaczem i rozdygotanym, wyczerpanym ciałem. Cierpię na ciele i duszy. Okazuje się, że mam niedoczynność tarczycy, którą powoduje choroba Hashimoto. A tarczyca - nasza "tarcza obronna" - ma wpływ na zdrowie całego organizmu... Nie wiem, kim jestem i po co właściwie żyję. Wtedy jeszcze nie rozumiem, że kryzys pojawił się po to, by w moim życiu zaszła gruntowna zmiana. Moje mądre ciało dało mi sygnał, że życie nie układa się pomyślnie, że czegoś w nim brakuje. Pasji? Celu? Spełnienia? Domagało się zmiany, krzyczało, że nie samo działanie jest ważne, trzeba też po prostu BYĆ!

Wyruszam w długą i trudną drogę odkrywania siebie, dochodzenia do swojej własnej prawdy. Zwalniam tempo i szeroko otwieram oczy. Godzę się z tym, co niesie los. Wracam do siebie... do swego serca, do swoich emocji, do swoich uczuć. Próbuję od nowa poczuć swoje ciało. Wracam do życia, w którym jest wreszcie miejsce na ważne rzeczy. Coraz bardziej świadomie kieruję uwagę na swoje potrzeby, wartości, na regenerację w każdym obszarze życia. Powoli łapię balans psychofizyczny, zdając sobie sprawę z tego, że człowiek to jedność ciała, umysłu, ducha i emocji. Jesteśmy cudem.

Zaprzyjaźniam się z moim ciałem i zaczynam je bardziej szanować. Suplementuję witaminy z grupy B, bo przez dłuższy czas nie jadłam mięsa. Łykam magnez, cynk i selen. Spotykam się z naturoterapeutą, jeszcze bardziej dbam o to, czym karmię się na co dzień. Wspomagająco stosuję małe cieniutkie igiełki, które usuwają blokady w krążeniu energii. Zażywam zioła, a masaże cudownie rozluźniają moje spięte, zestresowane mięśnie. Zaprzyjaźniam się ze sportowymi butami i dbam o odpowiedni sen.

W sferze umysłu do głosu dochodzi akceptacja, uważność i wdzięczność. Bardzo dużo czytam. Odszukuję swoje wewnętrzne zasoby, dokopuję się na powrót do mego naturalnego potencjału i talentów. Rozwijam umiejętność koncentrowania się na teraźniejszości i robieniu w pierwszej kolejności rzeczy najważniejszych. Poprzez kontemplację i chrześcijańską medytację uczę się wyciszania myśli, szczególnie tych, które ściągają mnie w dół. Te momenty wspaniale rekompensują moją naturę działacza. Szukam dobrych terapeutów, którzy pomagają mi uporać się z ograniczającymi przekonaniami. Sama podejmuję studia coachingowe, by jeszcze lepiej poznać siebie i zbliżyć się do innych.

Uczę się obserwować i wyrażać swoje emocje, które przez lata były zamrożone. Dbam o jak najwięcej tych pozytywnych, staram się nie poddawać stresowi. Więcej odpuszczam, szczególnie dzieciom. Ładuję się też, przebywając z nimi więcej, mam wreszcie poczucie, że są dopilnowane i wytulone. Pielęgnuję ważne dla mnie relacje, niektóre odzyskuję na nowo, inne - te toksyczne - zostawiam. Przestaję porównywać się z innymi, doceniam ich i mozolnie odbudowuję swoje zdrowe poczucie wartości.

Smakuję życie, zachwycam się drobiazgami, celebruję drobne momenty szczęścia, jak choćby spontaniczne i niespieszne zbieranie kasztanów z córką. To przecież z tych momentów składa się życie - dociera wreszcie do mnie. Porządkuję się również w sferze ducha. Oddaję ster Bogu, który tak cudownie mnie stworzył. Odkrywam na nowo swoje mocne i słabe strony oraz przyciągane wartości. Są to dla mnie: miłość (z jej najważniejszym aspektem - rodziną), zdrowie, rozwój, piękno, harmonia, wkład w życie innych. I wolność... od "przywiązań", od opinii innych, od (niełatwej) przeszłości, od pracy, w której się wypaliłam. Od jej sztywnych godzin, kokonu ołówkowej spódnicy i mało wnoszących spotkań. Od masek, które nakładałam, by jakoś żyć... Zapragnęłam wyfrunąć z tych wszystkich ograniczeń niczym motyl z poczwarki. Odkleić wreszcie skrzydła...

Odnalezione czy uświadomione na nowo wartości pomogły mi poukładać priorytety. Dały na powrót tożsamość, konsekwencję i siłę. Określiły nowy cel mojego życia, a moim działaniom nadały sens i znaczenie. Zrezygnowałam z części etatu i wynegocjowałam nowe, o wiele mniej stresujące, warunki pracy. Zostawiłam intratne stanowisko, funkcje i apanaże. Spokojnie rozwijam swoją działalność, odkrywając, że praca ze słowem to moja życiowa misja. Założyłam Fundację na rzecz wspierania integralnego rozwoju człowieka. Pragnę, by dzięki jej działaniom człowiek w kryzysie szybciej odnalazł drogę do siebie.

Moja droga do odnalezienia pokoju serca i głębszego sensu życia zajęła mi w sumie około trzech niełatwych lat. Szukałam pomocy długo i w wielu miejscach. Przekonałam się (na swoim organizmie), jak złożoną i rozczłonkowaną przez współczesność istotą jest człowiek. I jak poszukiwanie harmonii i równowagi musi dotyczyć integracji wszystkich naszych sfer. Ufam, że Fundacja przyczyni się do sklejenia naszych istot, tak byśmy korzystali z pełni naszych możliwości.

Jest luty 2019 roku. Kończę pisanie dwóch projektów Fundacji, niedawno wyszła książka, w której byłam redaktorem prowadzącym, planuję konferencję medycyny naturalnej, której będę współorganizatorem. Z mężem wróciliśmy z wyprawy do Ziemi Świętej i już planujemy kolejną, tym razem z dziećmi. Miłość, zdrowie, rodzina... Jestem szczęśliwa.